Każda mama chce dla swojego dziecka najlepiej. Dobrze karmi, stosuje dobre kosmetyki, dba na wszelkie możliwe sposoby, w tym kilka własnego pomysłu. A co z zabawkami? Patrząc na sklepowe potworki, które już widzę jak wykłuwają oczy, wybijają zęby, ewentualnie zabijają lub wypaczają wyobraźnie - jest to temat nie do końca przerobiony.
Przy drugim dziecku zakomunikowałam rodzinie, że żadnych zabawek nie potrzebujemy, że wszystko mamy po starszej pociesze i jakoś tak się przyjęło, że raczej nikt żadnych grzechotek nie przynosi. Faktycznie mieliśmy sporo przedmiotów po Franku, ale większość powędrowała do kosza bez mrugnięcia okiem. Zostało kilka książeczek, kilka lepszych zabawek, ale przy okazji przynoszenia różnych akcesoriów z piwnicy natknęłam się na maszynę do szycie.
Uznałam, że pójdę krok dalej i jednak moja córcia otrzyma jakieś zabawki, tyle tylko, że zrobione przez mamę, uszyte z miłości. Początki były dość żałosne zabawne - krzywa czapka, po jednej skarpetce na każde dziecko itp. W końcu przyszedł jednak czas na szmatkę do kochania. Żaden mój pomysł, koleżanka raz przywiozła coś takiego w wózku i pochwaliła się, że ta oto szmatka, to 50 zł. Popatrzyłam i już wiedziałam, że do tego mój talent się nada. Szmatka jest nie byle jaka, bo z polaru minky i różnokolorowych i różnofakturowych wstążek i zawieszek. Prosta i rozwijająca zabawka, a przy tym odkryłam, że i Anna Mucha może mieć rację - pokochałam polar minky dots!
A szmatka to coś tego typu, tylko moja jest bardziej asymetryczna ;)